Wielkie piękno Tomasza Klimczyka

Tomasz Klimczyk to jeden z młodszych spadkobierców kolorystycznej tradycji, ciągle żywotnej w kręgach Akademii Krakowskiej i niemal nieobecnej w innych środowiskach. Jest bowiem jednym z uczniów Zbysława Maciejewskiego i częścią jego „potężnej gromadki”, do której należą tak znani malarze jak: Adam Marczukiewicz, Ewa Pello, Andrzej Borowski, Małgorzata Górnisiewicz czy Michał Świder, którzy potrafią harmonijnie i z poetyckim wdziękiem połączyć radość i satysfakcję tworzenia z elegancką wizualnie treścią. Tych wszystkich twórców łączy oprócz specyficznej estetyki, kontemplacja piękna i dbałość warsztatowa. Ich sztuka, jak pamiętam, zawsze rozwijała się równomiernie, nie dostrzega się w niej załamań, upadków, zwątpienia lub spektakularnych zwrotów, a charakterystyczną ich cechą jest też odporność na mody, trendy, hasła i mętne manifesty awangardy. Można również zaryzykować twierdzenie, że ci artyści nie wyznaczają sztuce zbytniej roli wychowawczej, moralizatorskiej czy socjalnej.

Każdy jednak z nich poszedł własną odrębną ścieżką, bo o ile prawie wszystkie dzieła Zbysława Maciejewskiego podszyte są metafizyczną zagadką, mówiące o sprawach ostatecznych, a biologiczna uroda jego sztuki przesycona jest jakąś duszną atmosferą, jakimś dekadenckim znużeniem, zepsuciem, upadkiem a nawet śmiercią, to jego uczniowie znacznie od swego mistrza odbiegli.

W przypadku Tomasza Klimczyka jest to bardzo indywidualny, intymny świat, a raczej sceneria, która oscyluje gdzieś między realnością a teatralnym spektaklem. Nie ma tu szorstkiej dosadności codziennego dnia ani męskiego brutalnego realizmu. Jest za to ulotny wdzięk poezji oraz klimat niedopowiedzeń i zamyślenia. Tematyka obrazów coraz rzadziej dotyka rodzimego pejzażu, bardziej inspirują go kultura śródziemnomorska lub podróże w stronę Indii i Dalekiego Wschodu. W wyborze motywu jest kapryśny, nie maluje co wpadnie mu w oko, nie zaintryguje byle skrawek rzeczywistości, wybór jest zawsze starannie wyselekcjonowany. Przeważają raczej pejzaże dotknięte ręką człowieka, jakieś wyjątkowe zaułki, ogrody, parki, skwery niż dzikie ostępy i dziewicze przestworza; częściej pociągają go cywilizacyjne rezerwaty niż bezludne przestrzenie. Wzrok skierowany raczej nisko, ku ziemi, ku kwiatom, krzewom niż ku słońcu i bezkresnemu horyzontowi. Z tych wyborów przefiltrowanych przez wyobraźnię wyłania się świat i wysmakowany i wystylizowany, gdzie przepych natury nadaje jej wręcz kostiumowy charakter na granicy teatralności, płótna stają się przestrzenne, rozbudowane w głąb, kadrowane z różnych odległości. Malarstwo to jest ogromnie dekoracyjne i już przy pierwszym kontakcie uwodzicielskie, kuszące swoją zmysłową urodą. Atmosfera obrazów nie jest groźna, żywiołowa ani heroiczna lecz kojąca, ciepła i wdzięczna; światło nie lokalizuje precyzyjnie pory roku ani pory dnia. Obrazy ogrodowe kipią bogactwem kolorów, mnożąc zestawienia ich różnorodnych odcieni. To prawie symfonie w błękitach, karmazynach lub fioletach przeniknięte pulsującym słonecznym blaskiem. Urzekając arkadyjską niemal pogodą i rozmarzeniem, niosą ze sobą jakąś obietnicę odpoczynku i ukojenia. Pieczołowitość w odzwierciedlania materii, refleksów światła i miękkości cieni budzi też szacunek dla rzemiosła autora.

Bywa też, że Tomasz Klimczyk wprowadza do obrazów postać, najczęściej młodej kobiety. Nadaje to wtedy obrazom sekretny, miłosny podtekst. Taki ton nie jest ani pruderyjny, ani rozpasany lecz nosi w sobie posmak delikatnego i intymnego ceremoniału. Przypomina to trochę życie pod kloszem, stężałe w bezruchu i zawieszone w czasie. Powiedziałbym, że artysta poszukuje aspektu uroku świata i przyjemności egzystencji w sposób poufny i niechętny oficjalnej etykiecie. Wprowadza nas w swój świat, gdzie nie ma miejsca na brutalne, męskie pozy i witalną siłę, a nastrojowość i nierealność bytu przyprawiona jest szczyptą melancholii i samotności.

Jeszcze inaczej wygląda sprawa martwych natur, które są istotną częścią jego twórczości. O ile w pejzażach i scenach rodzajowych malarz korzysta z zasad perspektywy linearnej i powietrznej, wprowadza gdzieniegdzie szerokie plany dla uzyskania spokoju, przestrzeni i atmosferyczności, to w kompozycjach wypełnionych kosztownymi draperiami, egzotycznymi owocami, bibelotami i doniczkową roślinnością panuje swoisty horror vacui czyli strach przed pustką. Sceny sugerujące poczucie dostatku i wyrafinowania przypominają jakiś biżuteryjny warsztat średniowiecza lub bogato inkrustowaną arabeskę. Dodatkowo autor rezygnując często z tradycyjnej perspektywy i wprowadzając fragmentaryczność kadru, zmienia proporcje przedmiotów i zniekształca je. Owoce i rekwizyty nabierają nagle nadrealnych kształtów, oko zaczyna gubić się w zdeformowanej przestrzeni, a my nabieramy wrażenia, jakby na obrazie zaczynała odbywać się nie do końca zrozumiała gra rekwizytów lub coś na kształt przedstawienia.

Czy te rozbuchane wizualnie wizje to forma hedonizmu, rozkoszne trwonienie czasu na zaspokajanie słabostek, jakieś spełnienie w niespełnieniu lub ucieczka przed codziennością w świat ułudy? Moim zdaniem, zdecydowanie nie. Morfologia tego malarstwa: jasna kolorystyka i miękka zmysłowość głosi jakby powrót do życia w harmonii z naturą, do prostych uczuć, porzucenia gwałtu, do wyższości spokoju nad żywiołem i uogólnienia nad przypadkiem. To także przejaw zdumienia nad różnorodnością, skomplikowaniem i ogromem świata.

Reasumując, jest to malarstwo ukazujące świat w sposób sugestywny i poetycki, a przy tym niezwykle rzetelne warsztatowo. Tkanka obrazów jest skondensowana, dukt pędzla drobny, nierozwibrowany ale pewny, gama kolorystyczna, jak przystało na malarza, wyszukana. Wszystko skąpane w słońcu i ta szczególna impresyjność, migotliwość, tak charakterystyczne przenikanie się materii i światła. Upodobanie do odmalowywania barwnych blików, promieni i cieni sugeruje szlachetny rodowód, fascynację dla sztuki Młodej Polski i polskiego modernizmu.

Na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Obecna wystawa w Galerii Atelier z cyklu „Szeroka po latach“ ma swoje drugie dno i dodatkowy podtekst emocjonalny. Otóż Tomek przed studiami uczęszczał przez parę semestrów do naszej pracowni plastycznej przy ulicy Szerokiej (dawnej synagogi Wolfa Poppera) na krakowskim Kazimierzu, szlifując swój warsztat pod okiem takich artystów jak Stanisław Tabisz i Dorota Martini. Będzie to więc dla niego dodatkowo sentymentalne spotkanie po latach, powrót do źródeł i spotkanie z dawnymi znajomymi.

Michał Baca